Widowisko w Tucholi,czyli… zanim padło: „Żołnierze, do boju!” (Cz1)


Uff, zaiste, niezwykłe popołudnie właśnie zakończyło się. Pogoda dopisała, widowisko przebiegało bez większych trudności. Całość poprzedzona została kilkugodzinnymi przygotowaniami, które obejmowały ostatnie ustalenia. Zanim park zaludnił się, uchwyciliśmy kilka kadrów z przygotowań grupy HIP. Wścibskie oko kamery zatrzymało w kadrze aktorów, którzy kończyli przygotowania wstępne. Do występu pozostały jeszcze dwie godziny. O, właśnie dotarli do nas nasi przyjaciele z grupy „Cis” –  Partyzanci Gryfa Pomorskiego, jak zawsze, są niezawodni. Prawie natychmiast  ruszyli na patrol.

Są i ułani z  Klubu Kawaleryjskiego im. 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Przepiękne konie, nienaganne umundurowanie jeźdźców i te pieśni patriotyczne w ich wykonaniu, uczta dla oczu i uszu.. Wszędzie historia aż kipi, to prawdziwe przeżycie dla wszystkich kochających tradycje polskiego oręża. Wspaniali ludzie ze wspaniałymi pasjami, innego określenia nie odnajduję i co najważniejsze są wśród nas. Jest i wspaniały ciągnik – „Lanz Bulldog”, który prowadzi nasz przyjaciel, konstruktor pasjonat z Rudzkiego Mostu k/Tucholi. O tym wszystkim opowiemy bardziej szczegółowo już wkrótce, materiał jest obszerny, musimy podzielić go na kilka części, gdzie zobaczycie Państwo fotografie i ruchome kadry z tego niezwykłego spotkania. Jest coś jeszcze, wyjątkowo, specjalnie dla tucholskiej widowni dokonaliśmy celowej manipulacji faktami z przeszłości, pamiętajmy o tym, że nie tworzyliśmy inscenizacji, a widowisko. Całość miała charakter luźny i rozrywkowy, ale szerzej o tym, już wkrótce.

Co pozostaje? To jasne, zapraszamy do naszej galerii pt. „Faza przygotowań do widowiska”. Oczywiście z góry przepraszam koleżanki i kolegów za to, że obiektyw kamery był przez chwilę bezwzględny i wykonał dokładnie to, co mu nakazano…

Minęła godzina czternasta, do stanowiska wojsk niemieckich podchodzi rzecznik prasowy stowarzyszenia HIP – Mariusz R.Fryckowski. Padają pierwsze słowa…

Kiedy wraz z moim przyjacielem Zbyszkiem Kabatem, zakładaliśmy Stowarzyszenie Miłośników Historii Borów Tucholskich, nawet przez myśl nam nie przeszło, jak z trudnym przedsięwzięciem przyszło nam się zmierzyć.

Owa trudność nie wynikała z braku środków, czy wiedzy, problem stanowiło i stanowi dotarcie do faktów, których daremnie szukać w bibliotekach, archiwach, skryptach, czy publikacjach. Wtedy właśnie, czymś oczywistym stało się poszukiwanie wiedzy u źródeł, tzn. poprzez bezpośredni kontakt ze świadkami wydarzeń, które miały miejsce w Naszej Małej Ojczyźnie.

Wiedzieliśmy o tym, że wiedza ta jest na wyciągnięcie ręki, jednak zadanie wydawało się karkołomnym bez pomocy osób trzecich. I chyba właśnie w ten sposób zaraziliśmy naszą pasją aż tak wiele osób. Dzisiaj, stanowią one trzon HIP-u. Spieramy się, polemizujemy w każdej sprawie, jednak łączy nas jedno – wspólny cel i sposób, w który docieramy do kluczowych zdarzeń.

Czasami mamy wrażenie, że znajdujemy się w jakiejś piekielnej machinie czasu, dzięki której niemożliwe stało się wykonalnym. Będąc tak zmotywowanymi, trwamy w uporze już ponad trzy lata, niewiele? Nic bardziej mylnego, nie mam wątpliwości, pomimo wielu perturbacji, praca HIP-u, to pasmo sukcesów, które prócz naszych wysiłków, zawdzięczamy wspaniałym ludziom, którzy wspomagają nas w każdy sposób. Nie chcę, aby pewne słowa brzmiały zbyt pompatycznie, jednak w tym przypadku jest to jak najbardziej uzasadnione.

Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co jest naszym największym skarbem? Odpowiedź była oczywista – ludzie, bez nich przedsięwzięcie nie byłoby warte przysłowiowego funta kłaków. Ziściły się również nasze wcześniejsze plany, by do grupy włączyć jak najwięcej młodych ludzi, być może znowu zabrzmi to egzaltacyjnie, ale mamy wspaniałą młodzież, która wręcz chłonie to, co stanowi o naszym dziedzictwie.

Gdybym mógł zmienić kwalifikacje naukowe historii, bez wątpienia zaliczyłbym ją do nauk ścisłych. Historia łączy w sobie absolutnie wszystkie pozostałe dyscypliny. Po trosze staliśmy się detektywami, którzy w każdy dozwolony prawem sposób, wydzierają strzępy informacji, łącząc je w całość. Efekty tych prac przedstawiamy w naszych witrynach internetowych.

To w nich udokumentowaliśmy wszystkie najważniejsze chwile z życia i pracy naszej grupy.

Na państwa oczach dokonała się swoista rewolucja, z niewinnej zabawy zrodziło się coś więcej, edukacja historyczna dzieci i młodzieży w oparciu o najlepszy z możliwych schemat. To waśnie do szkół przyjeżdżamy najchętniej, to tam nasze dzieci i młodzież mogą wysłuchać lekcji historii, prowadzonej przez naszych prelegentów, można jej zwyczajnie dotknąć, występujemy w mundurach z epoki, dysponujemy pokaźnym zbiorem przedmiotów, które są najlepszym dowodem tego, jak kształtowała się nasza rzeczywistość na przestrzeni dziesięcioleci.

„Historia i pamięć”, to nie tylko ślęczenie w stosach dokumentów, to również przyjemności, a do tych należy branie udziału w dziesiątkach rekonstrukcji historycznych. Jesteśmy rozpoznawani w całej Polsce! Tak Zbyszku (zwracam się do prezesa stowarzyszenia HiP), to dzięki Tobie powstał jedyny w swoim rodzaju oddział, który jednogłośną decyzją całej grupy nazwaliśmy Batalionem Obrony Narodowej Tuchola. To nie był przypadek, kultywujemy jednostkę, która rzeczywiście operowała na naszym terenie.

Drodzy Państwo, wiecie, co najbardziej wzrusza podczas rekonstrukcji historycznych? To, co nam przytrafia się regularnie, oklaski publiczności i honory, które oddają nam zawodowi dowódcy w bardzo wysokich rangach. Pamiętajmy o tym, że jesteśmy tylko aktorami. Często bywa tak, że postrzegani jesteśmy jak żołnierze zawodowi.

To największa nagroda i radość z tego, że miesiące ćwiczeń nie poszły na marne. Nie mogę się tego ukrywać… szkolą nas rzeczywiście zawodowcy – przyjaciele z elitarnych jednostek wojskowych, którzy dzisiaj bronią demokracji w krajach znajdujących się w stanie wojny. Na nich zawsze można liczyć.

„Historia i pamięć”, to również sprzęt wykorzystywany do poszukiwań sladów działań wojennych. Jesteśmy jedną z nielicznych grup, która ma dostęp do unikalnego wyposażenia. To dzięki niemu niemożliwe staje się czymś błahym. Prace podwodne, zwiad powietrzny, działania w ciężkim terenie, to codzienność i… przygoda.

Tej ostatniej coraz liczniej poszukują nasze wspaniale damy, które ramię w ramię z mężczyznami pracują, czasami bardzo ciężko, tylko po to, aby wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Są bardzo dzielne i za to im… dziękujemy.

Jeżeli kochasz historię tak jak my? Znaczy to, że „HIP” jest Twoim miejscem, a być może stanie się pasją, naszym mottem stało się: „Ocalić od zapomnienia…”.

­­­­­­­­­______________________________________________________________________

DRODZY PAŃSTWO!

Dzieje zwycięstw to historia szczęśliwych przypadków, a wojenne sukcesy to skutek lokalnych zdarzeń, dziejących się gdzieś między jedną wioską a drugą.

Tak, jak to było we wrześniu 1939 roku w Sokolu Kuźnicy.

Kawalkada samochodów, łodzie, sprzęt do nurkowania i aparat do robienia zdjęć pod wodą – tak zaczęła się wyprawa w poszukiwaniu zbudowanego dwa dni przed wybuchem II wojny światowej przez Polaków mostu na Brdzie, który posłużył Niemcom do przedostania się w Bory Tucholskie.

Most, który powstał z dopiero, co ściętych drzew, nie dało się podpalić. Był jak otwarta brama, bo broniący go kolarze nie mieli szans z pancernymi Heinza Guderiana. I od imienia generała ochrzcili go miejscowi, a później my.

Ta historia zaczęła się tak naprawdę 1 września 1939 r. Heinz Guderian osobiście dowodził natarciem, które kierowało się od Witkowa. Po serdecznym przyjęciu w ostatniej kwaterze w miejscowości Debrzno Wieś, pierwszego września ruszyła ofensywa i jeśli wierzyć pamiętnikom generała,  mało brakowało, żeby losy wojny potoczyły się zupełnie innym torem – Guderian trafił pod ostrzał własnego wojska i o mały włos nie stracił życia.
Kiedy dotarł na front, główne czoło natarcia wyszło nad Brdę, ale dowódca pułku nie widział możliwości przeprawy i zabierał się do organizowania odpoczynku, choć zgodnie z rozkazami sforsowanie Brdy miało nastąpić w pierwszym dniu ataku.
I tu właśnie okazało się, że historią rządzi przypadek. Do Guderiana przybiegł czarny od dymu młody porucznik. – Panie generale, przybywam znad Brdy. Brzeg rzeki jest słabo osadzony, Polacy podpalili most, ale ja sam zgasiłem ogień – pisze w swoim opracowani pt. „Wspomnienia żołnierza” sam Guderian. – Przez most można przejechać, a jeśli nie posuwamy się do przodu, to tylko, dlatego, że nie ma, komu dowodzić.


I tak oto młody porucznik zmienił losy kampanii w Borach, bo Guderian ruszył objąć dowodzenie. Motocykliści przeprawili się przez rzekę i wzięli do niewoli broniącą mostu kompanię kolarzy.

Przyczółek został zdobyty, armia niemiecka rozlała się w kierunku Pruszcza, Klonowa, Tucholi, Bysławia i Świekatowa. A Guderian udał się do Trzcian, gdzie było stanowisko dowodzenia korpusu.

Tej historii nie poznamy z podręcznika, zresztą mostu też już nie ma – nie tylko w podręcznikach, ale i fizycznie, ponieważ został zniszczony podczas budowy Zalewu Koronowskiego.

I właśnie jego szczątki odnaleźliśmy trzy lata temu.


A samo poszukiwanie zaczęło się tak naprawdę prawie trzy lata temu, bo zanim ustalono, że to właśnie ten brzeg i to miejsce, trzeba było przewertować stare mapy. – Udało nam się ustalić przebieg mostu dzięki mapom satelitarnym. Równolegle szukaliśmy jakichkolwiek informacji w archiwach. W Berlinie odnaleźlismy informację o tym, że właśnie na tym moście zginął brat byłego burmistrza Berlina – Heinrich Weizsecker. Został przewieziony do Klonowa, gdzie jest pochowany.
Drodzy Państwo! Mamy niespodziankę, na Waszych oczach z pełną premedytacją dokonamy manipulacji faktami, odwrócimy losy tej bitwy, którą w efekcie wygrają Polacy!

ŻOŁNIERZE! Do boju!!!

Widowisko rozpoczyna się…

…cdn

Fot. i tekst : m.

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s